Na śniadanie starczyło, i to całkiem konkretne. Ok. 7 złapaliśmy prom do Butterworth, dalej busa do Hat Yai w Tajlandii, a stamtąd lokalny autobus zawiózł nas do Krabi. Cały dzień w podróży.
W Krabi skorzystaliśmy z tzw. songthaew, który zawiózł nas do centrum. A cóż to ten songthaew? Jest to pick-up, który z tyłu na pace pod zadaszeniem ma 2 rzędy siedzeń na przeciwko siebie. Najtańszy środek lokomocji w mieście.
Wieczorem wyszliśmy na miasto zjeść i trafiliiśmy na market (targ) z jedzeniem. Następny akapit powinien być napisany pogrubioną czcionką albo z wieloma wykrzyknikami.
W życiu nie widzieliśmy tak dużo różnego jedznia na raz w jednym miejscu. Po krótkim rekonesansie staliśmy jak wryci i kompletnie nie wiedzieliśmy za co się złapać. Kiedy szok już minął spałaszowaliśmy jakieś szaszłyki, sałatkę z papaji, kruche naleśniki z bananami i słodkim mleczkiem, a na koniec był jeszcze zajebiście ostry szaszłyk z rybnym curry. Wybór wydaje się być nieskończony.
Chyba nasze wydatki teraz wzrosną, zwłaszcza że do menu powrócił alkohol. A piwo wcale najtańsze nie jest, chociaż w porównaniu do Malezji jest dużo lepiej.
Dzisiaj wyjatkowo zdjęć brak, aparat padł, ale jutro nadrobimy.