Po dwugodzinnej podróży promem przycumowaliśmy do Ko Lanta. Pierwotny plan zakładał wynajęcie babmusowej chatki na kilka dni, no ale znowu się okazało, że upatrzona przez nas miejscówa jest prawie pełna i zostały tylko droższe domki (mała rada - unikajcie miejsc polecanych przez Lonely Planet, są raczej oblegane). Mimo sceptycznego nastawienia na miejscu okazało się, że trafiliśmy nieźle z noclegiem, mamy czysty, duży domek z werandą, co prawda nie bambusowy, ale 3 kroki od plaży. No i jest łazienka (pokoje z łazienką do tej pory były dla nas za dużym luksusem). Postanowiliśmy zostać tu 3 noce.
Jeszcze co do podróży promem. Spotkaliśmy na przystani w Krabi trójkę Polaków. Mieli wykupiony bilet na szybką łódź o 11, my mieliśmy zwykły prom o 11.30, ich bilet był droższy o 50B. Okazało się jednak, że wszyscy płyniemy razem o 11.30 i zwykłym promem, a nie szybką łodzią. Pośrednicy! Zdzierają strasznie, a na koniec i tak możesz nie dostać tego, za co zapłaciłeś. Trzeba uważać na biura, które załatwiją ci wszystko, od noclegu, poprzez wycieczki, po bilety na prom, bus czy samolot.
Na wyspie okazało się, że tutaj pobierają jednorazową opłatę "środowiskową", 10B na utrzymanie wyspy w czystości. Paradoks, bo najbardziej o zachowanie porządku dbają tutaj turyści. Autochtoni mają to centralnie w dupie i śmiecą sobie swobodnie gdzie popadnie. Niestety widzimy od samego początku podróży, zarówno w Malezji, jak i w Tajlandii. Wychodzi na to, że białasy płacą za to aby Lokalesi mogli sobie swobodnie śmiecić. Dobry układ. Opodatkujmy przyjeżdżających do Polski Niemców za to, że ich fabryki nam smrodzą.
Poznaliśmy dziś nowy środek transportu - tuk tuk. Szczegóły na zdjęciach.
Mamy nadzieję, że wczorajsza burza była ostatnim pomrukiem monsunu, dzisiaj co prawda gdzieś tam daleko były brzydkie chmury, ale chyba idzie ku lepszemu.