Poranek jednak okazał się być względnie słoneczny i całkiem ciepły. Ruszyliśmy na plantacje herbaty robiąc przy okazji trek po dżungli. Dżungla tutaj jest różna od tej w Taman Negara, nie ma pijawek, ale są za to komary, do tego jest tu strasznie mokro, chłodniej i nie tak parno. Szlak był bardzo błotnisty i śliski. Mad o mało nie zdepatała jaszczura. Z lasu wyszliśmy elegancko uwaleni błotem. Przechadzka krótka, ale treściwa.
Dalej ruszyliśmy na najbliższą plantację herbaty. Było daleko i trzeba było iść drogą, dlatego złapaliśmy stopa, młoda Chinka podwiozła nas pod same wejście do Cameron Bharat Tea Estate. Można tu połazić między krzewami herbaty, a po wszystkim zakupić lokalne produkty. Krzewy herbaty rozsiane po okolicznych wzgórzach wyglądają zjawiskowo. Siedzisz w herbaciarni, a pod tobą herbaciana mozaika o barwie intensywnej, soczystej zieleni. Widok polecamy szczególnie osobom znerwicowanym, zaiste działa uspokajająco. Powrót zaliczyliśmy stopem, tym razem z Malajem.
Ciekawostka: zamawiając herbatę (Teh) trzeba uważać. Zamówisz Teh, dostaniesz herbatę z dodatkiem mleka i cukru. Zwykła, czysta herba to u nich Teh-O, analogicznie jest z kawą. Swoją drogą Teh jest całkiem smaczna zwłaszcza, że smak mleka zabija moc herbaty.